Bojkowie, obok bardziej znanych w Polsce Łemków, należą do ludności pochodzenia rusińskiego i wołoskiego. Do zakończenia II wojny światowej Bojkowie zamieszkiwali obszar odpowiadający polskim Bieszczadom, natomiast Łemkowie żyli w Beskidzie Niskim. O ile Łemkowie, jedna z czterech uznanych w Polsce mniejszości narodowych, coraz skuteczniej dbają o pamięć i tradycję, o tyle o Bojkach w Polsce prawie zapomniano. Dlaczego tak się stało? Kim byli Bojkowie? Odpowiedzi na to pytanie poszukam w Bieszczadach.
Muzeum Kultury Bojków w Myczkowie
Poszukiwania zaczynam od poszerzenia wiedzy na temat tego tajemniczego narodu. Wybór jest oczywisty: Muzeum Kultury Bojków w Myczkowie. To jedno z bardzo niewielu miejsc poświęconych Bojkom w Polsce. W dwupiętrowym budynku zgromadzono liczne przedmioty codziennego użytku, wyposażenie domów, stroje, a także artefakty religijne należące do Bojków.
Język i religia Bojków
W muzeum dowiaduję się, że Bojkowie przywędrowali do Polski z Bałkanów, jako Wołosi. Ten mówiący początkowo wschodnioromańskim (podobnym do rumuńskiego) językiem lud przybył na tereny Beskidów w II połowie XIV wieku. Tu Wołosi przestawiali się powoli z koczowniczego trybu życia na bardziej osiadły, zakładając wsie w bieszczadzkich dolinach.
Z upływem lat przejmowali też język i zwyczaje miejscowej ludności. Asymilacji sprzyjał fakt, że Wołosi modlili się od początku według obrządku liturgicznego wschodniego (tak jak prawosławni i grekokatolicy) w języku cerkiewnosłowiańskim. Z czasem Bojkowie zaczęli mówić w języku rusińskim, kontynuowali wyznawanie religii greckokatolickiej.
Zwyczaje i stroje Bojków
Bojkowie byli ludem prostym i biednym, który nie wykształcił nigdy warstwy inteligencji. Zamieszkiwali oni ziemie mało urodzajne, o surowym klimacie, jakimi i dziś są Bieszczady. Ich egzystencja często balansowała na granicy głodu. Bojkowie trudnili się przede wszystkim rolnictwem, pasterstwem, także kowalstwem. Mieszkali w drewnianych, bielonych wapnem chatach krytych strzechą zwanych chyżami.
Wygląd takiej chaty dobrze oddaje jedna z sal Muzeum Kultury Bojków. Spójrzmy na zdjęcie poniżej. Chata mieściła kilka izb, z których tylko jedna była zamieszkana przez ludzi – reszta pełniła funkcję obory i spichlerza. W centralnym miejscu izby stawiano pobielany piec, obok pieca łóżka wyścielane słomą, ewentualne kołyski dla dzieci, dalej ławę i stół oraz skrzynię. Pod sufitem wieszano święty obraz. Przedmiotów codziennego użytku, jakie znamy dzisiaj, było niewiele.
Stroje bojkowskie były takie, jak całe ich życie – skromne i dość surowe. Białe haftowane koszule, białe, szerokie płócienne spodnie i czarne kamizelki z czerwonymi wstawkami składały się na strój męski. Mężczyźni zakładali też charakterystyczne czarne wełniane czapki zwężające się ku górze. Kobiety ubierały się podobnie, również białe koszule i spódnice, na to kamizelki z akcentami czerwonymi i niebieskimi.
Opuszczone nieistniejące wsie bojkowskie: Łopienka, Tyskowa, Radziejowa.
Wyposażony w informacje o Bojkach ruszam w teren. Opuszczonych bojkowskich wsi jest w Bieszczadach wiele. Ja skupiam się na tych położonych w okolicach doliny rzeki Łopienka.
Wycieczkę rozpocząć można albo w okolicach wsi Radziejowa, skręcając w Wołkowyi na Wolę Górzańską, albo w okolicach wsi Łopienka, skręcając w Bukowcu na Polanki. Pierwsza trasa wiąże się z trzykrotnym przekroczeniem strumienia. Jeśli już od dawna nie padało i poziom wody jest niski, nie ma problemu z pokonaniem brodu samochodem. Ulica jest sucha, woda nie zalewa drogi. Jednak w przypadku deszczowej pogody jedyną przejezdną trasą jest ta przez Polanki. Ja, trafiając na suchą porę roku, wybieram trasę pierwszą na wieś Radziejowa.
Wypał węgla drzewnego: retorty w Radziejowej
Wysiadając z auta uderza mnie silny, charakterystyczny zapał palonego drewna. Dolinę spowija mgła wymieszana z gryzącym dymem. Z oddali dobiegają mnie donośne krzyki i odgłosy ciężkich przedmiotów uderzających o metal. Czuję się, jakbym stanął we wrotach piekieł. Kilkadziesiąt metrów dalej sytuacja wyjaśnia się – w dolinie funkcjonują retorty, czyli piece do wypału węgla drzewnego. Drewno wypalane jest na miejscu i dopiero lżejszy węgiel transportowany do odbiorców docelowych. W ten sposób obniżane są koszty produkcji.
Minąwszy retorty w końcu zagłębiam się w dolinę i pogrążam w ciszy. Późną jesienią w Dolinie Tyskowej bardziej prawdopodobne jest wypatrzenie dzikiego zwierzęcia niż turysty. Taki stan rzeczy zupełnie mi nie przeszkadza, ułatwiając skupienie na tym, co przywiodło mnie w te strony: szukaniu śladów Bojków.
Początkowo wypatrzenie śladów ludzkiej działalności jest bardzo trudne. Poza zdziczałymi drzewami owocowymi i regularnym ułożeniem leśnych polan, które niegdyś były polami uprawnymi, nic nie wskazuje, żeby dolina mogła być kiedykolwiek zamieszkała. Pierwszy etap wędrówki polega bardziej na obserwacji krajobrazu i próbie wyobrażenia sobie, jak niegdyś wyglądać mogła wieś Tyskowa.
Przymykając lekko oczy, uruchamiając wyobraźnię i składając elementy układanki niczym puzzle, w głowie zaczynają pojawiać się obrazy dawnych zabudowań, nawoływanie dzieci, szczekanie psów… Pokonując ten fragment wędrówki warto zwolnić, przystanąć, by dać szansę tym ulotnym obrazom i wrażeniom na przeniknięcie do świadomości.
Cerkwisko w Tyskowej
Dochodząc do końca doliny trafić można w końcu na bardzo realne, przejmujące ślady obecności Bojków w tych stronach. Bojkowie mieli w zwyczaju niemal w każdej wsi wznosić charakterystyczne drewniane cerkwie. Na budowę wybierali miejsca położone na wzniesieniu, widoczne z daleka. Tak było także w Tyskowej. Fundamenty cerkwi są dziś jedynym oprócz przylegającego do nich cmentarza widocznym śladem osadnictwa Bojków w dolinie.
Wysiłkiem parafii rzymskokatolickiej w Górzance zarówno cmentarz, jak i fundamenty cerkwi w 2016 uporządkowano. Wycięto zarastające to miejsce wysokie krzaki, przywrócono widoczność fundamentów cerkwi, postawiono symboliczne ławki i krzyż w miejscu ołtarza. Całość wykonał Grzegorz Brodziński z Jarocina, o czym informuje tabliczka informacyjna.
Zauważając cerkwisko pierwszym impulsem jest chęć szybkiego odkrycia kształtu budowli, poznania jej losów, uważnego obejścia cerkwi z każdej strony. A jednak coś powstrzymuje mnie przed przekroczeniem tego, co zostało ze ściany bocznej nawy. Niewielki kamienny murek ma na tyle silną wymowę, że zawracam i do „cerkwi” wchodzę tak, jak wchodzono dawniej – schodami, a potem przez wejście. Mijam babiniec i siadam w jednej z ławek ustawionych w miejscu dawnej nawy. Przez chwilę patrzę na ołtarz i krzyż. Inne wyznanie, inny język, inna narodowość. Tyle wystarczyło, by Bojków wysiedlić z doliny w ramach akcji „Wisła”. Jesteśmy mistrzami w wynajdywaniu odmienności, tworzeniu podziałów.
Po kilkudziesięciu latach opuszczone domy zostały rozkradzione przez okoliczną ludność jako tani materiał do budowy własnych zabudowań. Zostały tylko fundamenty, cmentarz i cerkwisko.
Wychodzę dawnym wejściem i kontynuuję marsz w górę doliny, na przełęcz Hyrcza.
…kontynuacja na drugiej stronie, zapraszam!
Pomogłem? Zainteresowałem? Doceniasz to, co robię? Podziękuj mi osobiście dołączając do grona fanów na Facebooku - dla Ciebie to jedno kliknięcie, u mnie tyle radości :)
A jeśli jesteś dopiero pierwszy raz na blogu, to najlepiej zacznij od TEJ STRONY
Świetny blog! I bardzo dużo ciekawych treści.
Dziękuję! Zapraszam jak najczęściej.