Bobrowniki, ostatni zajazd na Dzikim Wschodzie
Minąwszy Chomontowce podróżny zechce najpewniej jak najszybciej dostać się do Bobrownik, odpocząć w klimatyzowanym wnętrzu jednego z przygranicznych sklepów. Pośpiech w tym rejonie nie jest jednak wskazany. Pędząc przed siebie łatwo przeoczyć wiejski cmentarz wciśnięty w pas przygraniczny. Ciekawostką są tutaj liczne tablice informujące o monitoringu i zakazie przekraczania granicy. Jesteśmy tylko 1000 metrów na południe od przyjaznego brzegu Świsłoczy, jednak podejście do problemu granicy zmienia się diametralnie. Rzeka traci swój łagodzący obyczaje urok, wraca poczucie państwowości.
Ryzykant, który wbrew znakom zechce przejść polną drogą jeszcze kilkadziesiąt metrów w stronę Białorusi, szybko zacznie brnąć po kolana w terenie bagnistym. Kolejny graniczny słupek utwierdzi go w przekonaniu, że okolice cmentarza w Chomontowcach służą tylko i wyłącznie grzebaniu zmarłych, a nie spacerom.
Bobrowniki nie zaskakują podróżnego niczym. Porządek rzeczy jest ustalony i jasny dla każdego. Przygraniczne sklepy stoją wzdłuż północnego brzegu drogi, oferując dokładnie te same produkty: walutę, alkohol, papierosy, tani obiad… Większość z nich ustawiono za rowem przydrożnym, przez który przerzucono prowizoryczne kładki. Nikt nie pomyślał o położeniu chodnika. Nawet metalowa barierka od strony ulicy stoi nienaruszona.
Podróżni, którzy zatrzymają się na parkingu po drugiej stronie drogi, muszą przeskoczyć barierkę w dogodnym dla siebie miejscu, potem ostrożnie przejść po prowizorycznej kładce. Dopiero wówczas znajdą się w przyjaznym świecie błyszczących opakowań i sklepowej klimatyzacji. W Bobrownikach to klient musi się natrudzić, żeby dotrzeć do sprzedawcy, co przeczy chyba wszelkim prawom ekonomii wykładanej na uniwersytetach. Sprzedawcy zgodnie, jak w kartelu, zachowują uprzejmą obojętność wobec swych klientów, nie zamierzając im w najmniejszym stopniu ułatwić zadania (poza przerzuceniem kładki przez rów).
Świsłoczany
Ta sama ekspedientka, która bez mrugnięcia okiem odpowiada na moje pytania dotyczące asortymentu sklepu (tak, mają wodę gazowaną, nie, nie kupię tutaj Snickersów) ożywia się, gdy pytam o drogę na Świsłoczany. Ta z punktu widzenia przejezdnego zupełnie nieistotna miejscowość stanowi istotny element jej świata, punkt orientacyjny, a może nawet dom. Chcąc osiągnąć Świsłoczany, muszę przeciąć nitkę asfaltu prowadzącą do granicy i wrócić na polną drogę.
Za Świsłoczanami plątanina polnych dróg gęstnieje, ścieżki co rusz nikną za kolejnymi pagórkami i zakrętami. W niewytłumaczalny sposób wzrasta liczba znaków drogowych i aut, które zagubione w labiryncie dróg próbują osiągnąć cel podróży. Ilość aut jest odwrotnie proporcjonalna do liczby mijanych wiosek – na południe od Świsłoczan można przejechać kilka kilometrów nie natrafiając na żadne osady ludzkie, zjawisko niespotykane choćby w Małopolsce, gdzie koniec jednej wsi oznacza zazwyczaj początek drugiej.
Czym spowodowana jest taka izolacja? Jak wyglądają relacje pomiędzy mieszkańcami kolejnych wsi i miasteczek? I w końcu: jakimi problemami żyją, czy na tak dalekiej prowincji uniwersalny zestaw zmartwień i aspiracji jeszcze obowiązuje? Odpowiedzi na te pytania niespodziewanie znalazłem na końcu mojej trasy, w Jałówce.
Jałówka, miasteczko którego nie ma nawet na mapie Google.
Turystę szukającego Jałówki na mapie Google spotka niemiła niespodzianka. W miejscu jałówkowego rynku, gdzie drogi przecinają się prostopadle, na mapie zaznaczono osadę Kopce. Po Jałówce ani śladu. Fakt ten tłumaczyć może zagubione samochody, która tak licznie mijały mnie wcześniej gdzieś pod Świsłoczanami. Bezsilni kierowcy, przyzwyczajeni do niezawodności elektronicznych map i GPSów, na podlaskiej plątaninie dróg stają się bezradni. Nie wierzą znakom, nie ufają kierunkom, zapominają o intuicji, oduczeni myślenia przez zdobycze techniki.
Tymczasem żeby dotrzeć do Jałówki, trzeba przyjąć zestaw uniwersalnych założeń: przede wszystkim kierować się znakami. Gdy na skrzyżowaniu nie ma znaku, wybierać drogę większą, szerszą. W przypadku wątpliwości, wybierać kierunek południowy. Po pewnym czasie, nawierzchnia zmienia się na asfaltową – to najlepszy znak, że do centrum Jałówki mamy coraz bliżej.
Jałówkę rozpoznać możemy w dwójnasób: po położonej przy rynku cerkwi w kształcie statku kosmicznego i dojmującym poczuciu rezygnacji, którym przesycone jest tutaj powietrze. Miłośników cerkwi i futurystycznej architektury odsyłam do poniższego zdjęcia, gdzie kontemplując kosmiczne kształty świątyni zastanowić się mogą nad źródłem inspiracji architekta, profesora Aleksandra Grygorowicza. Ja postaram opisać się drugą, dużo trudniejszą do ujęcia na fotografii charakterystykę.
Pierwsze wrażenie po wjeździe do Jałówki jest raczej pozytywne: grupka mieszkańców zawzięcie dyskutuje skupiona wokół przystanku autobusowego. Część z nich trzyma ciężkie torby, jakby wybierali się w dalszą podróż. Rozmowę przerywa wytaczający się zza zakrętu autobus, w którym po chwili znikają pasażerowie. To ostatnia stacja, tu autobus zawraca w stronę Białegostoku.
Co dalej?
Po odjeździe autobusu na zadrzewionym rynku w Jałówce opada kurz i zapada niemal absolutna cisza. Niemal, bo przerywana komentarzami dwóch niemłodych już mężczyzn zajmujących jedną z rozpadających się ławek. Rynek przypomina nieco park, wąskie alejki poprowadzono pomiędzy gęsto posadzonymi drzewami. Roślinność jest tak bujna, że giną w niej postaci bohaterów, którym mieszkańcy Jałówki postawili niegdyś pomniki. Centralnie położony park łączy dwa najważniejsze w życiu miasteczka obiekty – wspomnianą wyżej cerkiew i mały, choć otwarty mimo późnej już pory sklep. Pozostałe rogi rynku spina droga wylotowa na Białystok, na horyzoncie ciągle dostrzec można coraz mniejszą sylwetkę autobusu.
Zapytani o restaurację lub bar, w którym można by zjeść ciepły posiłek, dwaj mężczyźni z rynku z rezygnacją potrząsają głowami. „Przecież tu już nic nie ma” – rzuca jeden z nich. Przyglądam mu się uważniej – mimo wlanego w siebie alkoholu zachował zadziwiająco trzeźwą ocenę sytuacji. Słowa zaczynają wypływać z niego wartkim potokiem. Wymienia sąsiadów, którzy dawno wyjechali do miasta, zakłady, które od lat niczego już nie produkują. Smutnym wzrokiem ogarnia zaniedbany rynek i ze złością wraca spojrzeniem na przystanek autobusowy. To przystanek autobusowy jest symbolem całego zła, które dotknęło Jałówkę.
Emigracja
Pierwsi wyjechali już kilkadziesiąt lat temu. Ogromne torby, w które spakowali dorobek swego życia, ledwo mieściły się do autobusu. Tak jak dziś, niecierpliwie tłoczyli się na przystanku, zabijając czas wymianą nieistotnych uwag o pogodzie lub polityce. Ich pozorny spokój maskował zdenerwowanie, które przecież musi towarzyszyć osobom zamierzającym zacząć swe życie od nowa. Białystok, dalekie i nieznane miasto, jawił się wówczas jako ziemia obiecana.
Ci, którzy zostali, posłali choć swoje dzieci na naukę do miasta. Łatwiej było im zacząć gdy ciotka, kuzyn lub wujek przetarli szlak kilka lat wcześniej. Ostatnia fala emigracji z Jałówki miała miejsce kilka lat temu, gdy państwa europejskie otworzyły dla Polaków swoje granice. Autobus do Białegostoku był wtedy tylko pierwszym etapem o wiele dalszej podróży.
Gdy lato minie, a wczasowicze opuszczą rodzinne strony i wrócą tam, gdzie pieniądze i praca, w Jałówce zapadnie cisza. Ostatniej zimy mężczyzna z parku naliczył tylko dwa kominy, z których unosił się dym. Dym, który odczytuje się tutaj jako symbol życia. Gdy dymu zabraknie, ciszy nie zakłóci już nikt.
Polska Egzotyczna
Dolinę Świsłoczy zwiedzałem na rowerze z przewodnikiem „Polska Egzotyczna” Grzegorza Rąkowskiego. Mikroświat polskiego pogranicza, mieszanki języków, kultur i krajobrazów fascynuje mnie od dawna. Ten wpis jest kolejnym już artykułem poświęconym odkrywaniu Polski Egzotycznej, poznawaniu białych plam na mapie Polski. To, co nieznane, mamy przecież na wyciągnięcie ręki.
- „Polska Egzotyczna” kosztuje już 29,90 PLN i możecie ją kupić TUTAJ, warto!
- A TUTAJ zapoznać się możecie z całą ofertą Rewasza. Zachęcam do lektury tego moim zdaniem najlepszego wydawnictwa na polskim rynku.
PS. plecak na podróż już masz?
Pomogłem? Zainteresowałem? Doceniasz to, co robię? Podziękuj mi osobiście dołączając do grona fanów na Facebooku - dla Ciebie to jedno kliknięcie, u mnie tyle radości :)
A jeśli jesteś dopiero pierwszy raz na blogu, to najlepiej zacznij od TEJ STRONY
Ciche i spokojne, nicniedziejące się i nudne czasami bywają bardzo atrakcyjne, nie beznadziejne. Ale w tym celu trzeba najpierw wyjechać i potem powrócić, by docenić. Oczywiście jak jest do czego wrócić
Mądry komentarz, dzięki !
Przeczytałam tekst 3 razy.. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, jednak opis lokalizacji i dołączone zdjęcia w moim mniemaniu obrazują jedyną miejscowość położoną nad Świsłoczą: CHOMONTOWCE.
Szkoda, że w opisie urokliwej Jałówki na pierwszy plan wyłaniają się trzy określenia: rezygnacja, zaniedbanie, zło. Niezachęcające. Szkoda.
Dziękuję za poprawkę – czy w użyciu jest obecnie tylko nazwa Chomontowce? Wikipedia podaje, że kiedyś wieś nazywała się Chomentowce. Jeszcze w kwestii Jałówki. Rezygnacja i zaniedbanie, pomimo że niezaprzeczalne, nie odbierają wsi specyficznego uroku. Możemy się z tym godzić albo nie, jednak podobny „zły” los spotyka wiele podlaskich wsi. Opisując tamten region, starałem oddać się nastroje i emocje wyczuwalne… Czytaj więcej »
W użyciu wśród nas miejscowych funkcjonuje nazwa mniej więcej brzmiąca jak „Chamutałcy” 🙂
od końskiego chomonta 🙂 gdyż nazwy miejscowości nie były przypadkowe 🙂
Tylko? Z Ukrainą granica jest dłuższa, a jest nie wiele (bardzo nie wiele) więcej drogowych. Inna kwestia przejścia piesze…Czy na granicy z Białorusią jest to tak absurdalne, że celnik mi łapie ukraińskiego pana, żebym przekroczyła legalnie granicę na moim rowerze..? Spuścizna myślenia, czy spuścizna polityczna? Bo politycznie w drugim przypadku to już raczej inna bajka, a konsekwencja podobna. Uważasz, że… Czytaj więcej »
To, że gdzieś indziej w Polsce jest podobnie nie oznacza, że białoruskie pogranicze nie jest wyjątkowe. Nie musi być naj, żeby było ciekawie. Podróżując po Polsce, w każdym miejscu staram się zrozumieć jego specyfikę i to, co może czynić go godnym uwagi. Moje przemyślenia i komentarze są subiektywne i mają oddać bardziej nastrój i emocje niż suche fakty. Tak, żeby… Czytaj więcej »
„Zarzutów”? Nie ma żadnego. Bynajmniej nie odbieram wyjątkowości, bo każde miejsce w jakiś sposób jest, tylko trochę zabawnie „zabrzmiało” zauważanie wyjątkowości podczas, gdy zjawisko można zauważyć w innych regionach Polski również. Więc nie, nie zaprzeczam wyjątkowości zwracam uwagę, że ja osobiście na podstawie Twojego opisu (sic!) jej nie widzę…W takim samym stopniu, a może nawet tym bardziej, to z ustalaniem… Czytaj więcej »
Mam nadzieję że jednak na blogach można znaleźć rzetelną wiedzę, w takim celu piszę też u siebie artykuły z kategorii Reportaże (jak choćby ten o Zaratusztrianach). Ten wpis, jak słusznie zauważyłaś, celowo utrzymany został w „bajkowej” konwencji. Temat granicy jest bardzo ciekawy, pozwolisz że jeszcze go pociągnę: 1) Rzeczą naturalną przy wyznaczaniu granic jest branie pod uwagę barier fizykogeograficznych (jeśli… Czytaj więcej »
Czy chodziło o „niezbyt” atrakcyjną? Jeśli tak, jest to zniechęcające merytorycznie strasznie 😉