Piosenka – wytrych

Blog podróżniczy
Wystarczy kilka pierwszych taktów i jestem 1300 kilometrów dalej, jadąc autobusem w stronę zachodzącego nad Morzem Czarnym słońca.

Wystarczy kilka pierwszych taktów i jestem 1300 kilometrów dalej, jadąc autobusem w stronę zachodzącego nad Morzem Czarnym słońca. Niemal po jednej nutce przenoszę się na kirgiski step, do odrapanego busa wypełnionego dziećmi jadącymi na szkolną wycieczkę. Jeszcze inne dźwięki budzą we mnie wspomnienie Albanii tak żywe, jakbym wrócił stamtąd wczoraj.

Trochę to niepokojące: krótkie choćby fragmenty piosenek działają jak wehikuł czasu, przywołując wspomnienia silniej i wyraźniej niż niejedno zdjęcie. Czasem są to podróże, czasem ważne momenty mojego życia, a czasem codzienne chwile, o których nie mogę powiedzieć nic więcej niż to, że się wydarzyły. I że pamiętam je tylko dzięki piosence.

Jakim momentem była ta chwila podróży po Rumunii, do której tak uparcie wracam myślami, jakby zaczarowany przez usłyszaną melodię? Chyba zwyczajnym, wręcz nudnym dla postronnego obserwatora. Na pewno szczęśliwym, bo lubię tam wracać.

Jadąc do Babadag

Dla wielu z nas „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka było inspiracją i bodźcem do odwiedzenia Rumunii. Pogrążona w typowo słowiańskiej nostalgii Rumunia stanowiła jakby przedłużenie znanego nam świata, mimo że ze Słowianami nie ma przecież nic wspólnego. Stwarzała możliwość stanięcia po drugiej stronie lustra, obserwacji znanej nam rzeczywistości w nieznanym świecie. Możliwość zdziwienia się na nowo i autentycznie absurdami postkomunistycznej gospodarki z aspiracjami, tak jakby u nas te realia były już dawno nieprawdziwe.

Jadąc do Babadag” kupisz tu.

Moje marzenie po lekturze stasiukowego klasyka wybiegło nawet za Babadag, nad samo Morze Czarne. Wyobrażałem sobie Morze Czarne jako ten symboliczny koniec, zwieńczenie trudów wędrówki. To w Rumunii, w okolicach Konstancy, Dunaj kończy swój bieg rozległą deltą u ujścia do Morza Czarnego. Łagodny klimat sprawia, że miejsce to w niczym nie przypomina środkowoeuropejskiego, szarego pejzażu.

W delcie zaobserwujemy żerujące pelikany, ujście Dunaju jest terenem lęgowym dla 300 gatunków ptaków. Przylatują tu z Azji i Afryki szukając spokoju i ciepła. Temperatura w okolicach Konstancy rzadko spada poniżej zera. Niebo przez większą część roku pozostaje bezchmurne jakby chcąc pokazać, że ciepło i słońce nie są produktem reglamentowanym, należnym krajom śródziemnomorskim, a reszcie Europy wydzielanym w określone tylko dni roku.

Po ponad tygodniu spędzonym w Rumunii obraz ten wydawał mi się coraz bardziej nierealny. Widziałem betonowe przedmieścia miast, niczym nie różniące się od polskich, widziałem imponujące, dzikie i surowe pasmo Karpat – i jego mały wycinek przypadł w udziale Polsce. Przejechałem przez dziesiątki miasteczek i wiosek, których mieszkańcy przetrawiali w myślach te same problemy, co ich polscy odpowiednicy, tyle że po rumuńsku.

Polecam tą firmę w walce o odszkodowanie. Mi realnie pomogli odzyskać pieniądze.
Odszkodowanie za opóźniony lot.

I w końcu Bukareszt, bardziej ludny od Warszawy, nie dawał absolutnie żadnych nadziei na odmianę sytuacji. Bilet do Konstancy kupiłem bez przekonania, a może i zapału. Pierwszy kwadrans kluczyliśmy po ulicach Bukaresztu usiłując się wyrwać z zakorkowanego miasta. Gdy wreszcie znaleźliśmy się na trasie szybkiego ruchu nad Morze Czarne, kierowca też odetchnął z ulgą. Podał podróżnym herbatniki do podziału i puścił muzykę.

Now we are free.

Posłuchaj też i przenieś się ze mną do autobusu jadącego w stronę Morza Czarnego.

Spojrzałem za okno. Słońce powoli i nieuchronnie zmierzało za horyzont. Niebo robiło się purpurowe. Hałas Bukaresztu zniknął, otaczały nas niekończące się pola uprawne. Uśmiechnąłem się do siebie. Gdzieś przez nami było Morze Czarne. Znów uwierzyłem w realność tego miejsca.

Now we are free.

Półtorej godziny później, po rozbiciu namiotu na plaży, wraz z przyjacielem mieliśmy jeszcze tyle siły, żeby wskoczyć do wody. Morze Czarne po zmroku było… czarne. Takie realne! Kiedy stałem po pas w wodzie dotarło do mnie, że oto spełniło się moje marzenie. Często osiągnięcie celu rozmywa się w czasie, radość z sukcesu rozkłada na wiele dni. Tym razem było odwrotnie – jedna chwila, jeden moment oznaczały realizację tego, o czym myślałem cały poprzedni rok.

Blog podróżniczy
Spełnione marzenie może mieć bardzo konkretny kształt.

Może to spostrzeżenie sprawiło, że tamten wieczór zapamiętałem tak dobrze? A może „ścieżka” do tego wspomnienia, znana piosenka, ułatwia mi jego zapamiętanie? Okazuje się, że kluczem do wyjaśnienia problemu jest sposób, w jaki mózg scala poszczególne wspomnienia na temat danej sytuacji pochodzące z różnych zmysłów (smaku, słuchu, wzroku, węchu).

Mechanizm zapamiętywania zdarzeń

Naukowcy przeprowadzili kilka lat temu następujące doświadczenie: w jego pierwszej fazie, badanym pokazano zdjęcia wraz z przypadkowo dobranym zapachem. Poproszono badanych, aby na podstawie zdjęcia i zapachu wyobrazili sobie jakąś sytuację. I tak zapach róż i zdjęcie kaczki mogło u badanego wywołać np. obraz kaczki wchodzącej do ogrodu różanego.

W fazie drugiej, badanym pokazano zestaw zdjęć, bez bodźca zapachowego. Ich zadaniem było przypomnieć sobie, które zdjęcie widzieli. Mózgi uczestników badania były badane w tym czasie za pomocą rezonansu magnetycznego. Okazało się, że podczas oglądania znanych fotografii, w mózgu aktywny był nie tylko obszar odpowiedzialny za bodźce wzrokowe, ale też pierwotna kora węchowa, odpowiedzialna za rejestrowanie zapachów. Podkreślam jeszcze raz, w drugiej fazie badania żaden zapach nie był prezentowany! Badani także nie deklarowali, żeby próbowali odtworzyć sobie zapach, skupiali się tylko na prezentowanych zdjęciach.

Opisany eksperyment prowadzi do następującego wniosku: zamiast gromadzić wspomnienia na temat różnych doznań zmysłowych w jednym miejscu, mózg przechowuje je „rozrzucone” w różnych ośrodkach. Dlatego sytuacja z przeszłości może odżyć tylko dzięki przywołaniu jednego z tych doznań – węchowego, wzrokowego lub słuchowego. Nie tylko zapach, ale i dźwięk mogą działać jako klucz do wspomnień, jak wytrych otwierający zakamarki pamięci.

Taki mechanizm z punktu widzenia ewolucji jest bardzo korzystny – aby przypomnieć sobie dane wydarzenie, wystarczy jedna z kilku rozsianych w mózgu informacji. Takie skojarzenia w prehistorii pozwalały łatwiej uniknąć drapieżnika – np. po odgłosie, jaki wydawał lub po jego zapachu, zanim można było go zobaczyć.

W świetle powyższego trzeba zadać sobie pytanie, czy czas faktycznie leczy rany? Czy da się coś rzeczywiście zapomnieć? Na zawsze, nieodwołalnie? No i czy naprawdę tego chcemy?

A Wy? Też macie piosenki – wytrychy, które jak teleport przenoszą Was w myślach do innego świata?



Pomogłem? Zainteresowałem? Doceniasz to, co robię? Podziękuj mi osobiście dołączając do grona fanów na Facebooku - dla Ciebie to jedno kliknięcie, u mnie tyle radości :)

blog podróżniczy okiem miszy

A jeśli jesteś dopiero pierwszy raz na blogu, to najlepiej zacznij od TEJ STRONY

3
Dodaj komentarz

avatar
2 Comment threads
1 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
2 Comment authors
DorotaMisza Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Dorota
Gość

Ja mam nawet całą płytę – znalezioną w Bośni mp3. Siłą rzeczy nie słuchałam jej będąc na Bałkanach tylko po powrocie, ale i tak kojarzy mi się z tamtym okresem, kiedy na maxa kipiałam wyjazdem, dużo rozmawiałam z ludźmi poznanymi podczas tripu etc, więc siłą rzeczy z wyjazdem. Bo w ogóle to są fajne kawałki…Taki prawdziwy bałkański pop prawdziwego bałkańskiego… Czytaj więcej »